Drugą fazę filmów Marvel Cinematic Universe kończy Ant-Man. Obrazem zamykającym drugą serię powinna być kontynuacja Avengers. Zdecydowano inaczej, nie będziemy wnikać. Przyznam, że do kina wybrałem się nieco uprzedzony. Ant-Man nijak nie pasował mi do MCU, bo patrząc przez pryzmat komiksów jest to dość paździerzowy superbohater. Czy miałem rację? O tym w recenzji. 

W pierwszej scenie poznajemy odmłodzonego Hanka Pyma (Michael Douglas), postarzoną Agentkę Peggy Carter (Hayley Attwel) i Howarda Starka. Po nieudanej misji Hank rezygnuje z rozwijania technologii miniaturyzacji i odchodzi z SHIELD. I tak mija 25 lat. Poznajemy wtedy Scotta Langa, który właśnie wychodzi z więzienia po kilkuletniej odsiadce za zabawę w Robin Hooda ze „złą” korporacją. Złodziejaszek Lang podpada niewłaściwym ludziom i policji i tak jego drogi krzyżują się z Pymem szukającym odpowiedniego człowieka dla skrywanej przez niego technologii.

Po tym opisie każdy z was powie sobie „jak w każdym filmie o superbohaterach” i macie rację. Scenarzyści nie popisali się tutaj oryginalnością. Można sobie dopowiedzieć kolejne wydarzenia aż do finału. Nie ma tutaj zabawy konwencją jak w Strażnikach Galaktyki (recenzja tutaj), nie ma fabularnych twistów z Zimowego Żołnierza. Fabuła jest bardzo prosta w odbiorze, aż za prosta. Wszystko dostajemy wyłożone na tacy. Gość, który jest tym „głównym złym” od samego początku strzela poważne minki i non stop sygnalizuje – „to ja zdobędę władzę nad światem!” Brakuje tylko śmiechu rodem z kreskówek.

ant-man

Aby usprawiedliwić trochę prostotę scenariusza wspomnę o samej postaci Ant-Mana. Była to ksywka nadana Pymowi, ponieważ za pomocą stworzonego przez sobie skafandra i specjalnej substancji może zmieniać swój rozmiar to wielkości mrówki. Jakby tego było mało Ant-Man za pomocą specjalnego urządzenia może wydawać polecenia mrówkom(!?), co jest bardzo przydatne w wielu sytuacjach. Jak widzicie trudno skupić się na budowaniu fabularnych twistów jeśli trzeba materiał źródłowy w jakiś sposób przełożyć na zrozumiały film.

Mimo swojej nieskomplikowanej budowy film może się podobać. Dobrą robotę wykonuje tutaj obsada. Michael Douglas fajnie gra starego Pyma. Rzuci żarcikiem, sarkastycznie skomentuje poczynania Langa lub opowie pseudo głęboką anegdotę. To taki troszkę Mistrz Moyagi z Karate Kid :).  Największą gwiazdą produkcji zostaje Michael Pena w roli Luisa – kumpla głównego bohatera. Gość dostarcza najwięcej śmiesznych tekstów, a jego opowieści są rozbrajające. Zgadzam się, że jest zbyt przerysowany i stara się być zbyt ekspresyjny, ale odnajduje swoje miejsce w fabule.
Na koniec zostawiłem sobie głównego bohatera. Scott Lang (Paul Rudd) mnie trochę rozczarował. Miałem nadzieję, na dużo więcej humoru w jego wykonaniu, ziemski odpowiednik Star Lorda. Oprócz paru luźnych tekstów jest poważny, cały czas gada o rodzinie. Trochę nuda.

ant-man

Mam nieodparte wrażenie, że Ant-Manowi ciąży powiązanie z MCU. Podczas seansu zdajemy sobie sprawę, że pierwotna wersja scenariusza raczej nie wiązała obrazu z innymi filmami uniwersum. Infiltracja bazy Nowych Avengers i walka z jednym z nich wydają się wymuszone i dokręcone w postprodukcji. Fajny, widowiskowy fragment, ale wydaje się kompletnie oderwany od przedstawianej historii. Ant-Man pojawi się w Captain America: Civil War, więc jakoś trzeba było go wkręcić w towarzystwo. Jak armia mrówek pomoże w walce z Iron Manem? Zobaczymy za niecały rok.

Ponarzekałem praktycznie w każdym akapicie, a najlepsze jest to, że ogólnie mi się podobało. Nie uważam, że wywaliłem pieniądze w błoto, albo straciłem cenny czas. Ant-Man jest prostym, zabawnym filmem z dziwnymi bohaterami. Idealnym na wypad z żoną, dziewczyną czy dzieciakami.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz komentarz
Napisz swoje imię

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.