Na początku marca pojawił się czwarty sezon House of Cards. Zgodnie z tradycją Netflix udostępnił wszystkie odcinki jednego dnia, ale jak to bywa w życiu, seanse musiałem rozłożyć na półtorej tygodnia, chociaż gdybym mógł obejrzałbym wszystko w o wiele krótszym czasie. Na początek polecam zapoznać się z moimi recenzjami poprzednich serii (SEZON 1, SEZON 2, SEZON 3), a po nich przeskoczyć do poniższego tekstu. BEZ SPOILERÓW dotyczących sezonu 4.
Seria 3 zakończyła się dość intrygująco, ponieważ Claire postanowiła odejść od Franka, co z punktu widzenia kandydata na prezydenta było politycznym odejściem w niebyt. Sztab odwiedzającego samotnie kolejne stany Franka dwoi się i troi aby uzasadnić nieobecność małżonki. A gdy Claire się już pojawia to dzieje się naprawdę dużo.
Pierwsza połowa czwartego sezonu zdominowana jest przez relację państwa Underwood, a biorąc pod uwagę kunszt aktorski Kevina Spacey i Robin Wright jest to prawdziwa uczta dla widza. Zbuntowana Claire i szukający sposobu na poradzenie sobie ze zbyt ambitną żoną Frank dają masę frajdy. Claire i jej nowa, niesamowicie skuteczna doradczyni LeAnn Harvey (znana z serii Krzyk Neve Cambell) prowadzą otwartą wojnę z urzędującym prezydentem co i rusz serwując nam kolejne niespodzianki. Niestety konflikt rozmywa się gdzieś w okolicach połowy sezonu, a przez to LeAnn odchodzi na trzeci plan i wszystko traci pazur. Oczywiście zostało to ładnie umotywowane, ale szkoda, że twórcy nie postawili w całości na ten wątek.
Drugi bardzo ważny wątek to echa grzeszków Franka z pierwszego sezonu. Do programu ochrony świadków dołącza dziennikarz Lucas Goodwin, który w pace znalazł się przez zbytnią dociekliwość i chęć zemsty. Lucas mocno miesza, a atmosfera mocno się zagęszcza. I znów wątek zostaje rozwiązany zaskakująco, ale niestety rozczarowuje. Wszystko fajnie wpisuje się w pomysł na tą serię, ale ciągle wydaje się pójściem po najniższej linii oporu. Szkoda.
Powraca za to rewelacyjny Victor Petrov, czyli odpowiednik V. Putina. Co prawda wątek konfliktu USA – Rosja to zaledwie jeden cały odcinek, ale i tak dialog dwóch mocarstw zrealizowano fantastycznie. Mimo, że mamy do czynienia z fikcją trudno nie zgodzić się z argumentami obu stron i naprawdę trudno zająć własne stanowisko. Lwią część trzeciego sezonu poświęcono trudom polityki zagranicznej na najwyższym szczeblu i fajnie, że pomysł powrócił.
Sezon 4. przedstawia nam też kandydata partii Republikanów – Willa Conway’a (Joel Kinnaman z The Killing). Conway jako młody człowiek jest zupełnym przeciwnikiem Franka. Były żołnierz, wielki patriota, a do tego wzorcowy mąż i ojciec. Conway za pomocą codziennych selfików i wrzucanych do sieci prywatnych filmików ma niesamowite wyniki sondaży, bo wygrywa wszędzie tam, gdzie brutalna siła Franka nie działa. Wątek rywalizacji obu panów będzie kontynuowany w sezonie piątym i może być naprawdę świetnie.
Co jeszcze? Frank musi zmierzyć się z terroryzmem na terenie Stanów Zjednoczonych i podejmować niesamowicie trudne decyzje, gdy cały świat patrzy i komentuje. Uwielbiam wątki trudnych wyborów i w nich twórcy House of Cards są mistrzami!
O wielu sprawach nie wspomniałem, ale nie mogę popsuć zabawy spoilerami. Sezon 4. jest zdecydowanie lepszy od 3. i chyba nawet lepszy od 2, ale jednocześnie nie oznacza to, że jest pozbawiony wad. Są dłużyzny, są niepotrzebne wtrącenia i wątki prowadzące do… ślepej uliczki. Przyszłoroczna 5. seria zapowiada się świetnie, ale mam szczerą nadzieję, że będzie to już ostatnie spotkanie z Frankiem Underwoodem, bo formuła powoli się wyczerpuje i co raz trudniej zaskoczyć widzów.
-
FABUŁA - /10
0/10
-
RYSUNKI - /10
0/10
-
PRZYSTĘPNOŚĆ - /10
0/10
Warning: Illegal string offset 'Book' in /home/geeklife/domains/geeklife.pl/public_html/wp-content/plugins/wp-review-pro/includes/functions.php on line 2358