Dwa pierwsze odcinki finałowego sezonu Gry o Tron to bardzo spokojne wprowadzenie. W miejsce bitew i akcji dano nam prawdziwą ucztę związaną z wieloma postaciami, wiele anegdot i fantastyczny fanserwis. Jednak co się odwlecze to nie uciecze. Trzeci odcinek finałowej serii pt. The Long Night przynosi obiecaną bitwę o Winterfell i obiecane starcie z Białymi Wędrowcami. Sprawdźmy, czy spełnia oczekiwania. Tekst naturalnie zawiera fabularne spoilery. Jeśli nie oglądaliście, nie czytajcie.
Największa bitwa w historii…
Poprzednie odcinki dały czas na spotkania po latach i fanserwis, czas jednak pchnąć wydarzenia do przodku. Epizod trzeci zatytułowany The Long Night rozpoczyna się od razu z grubej rury. Wędrowcy ze swoją armią umarłych przybyli do Winterfell, więc północ wspierana dwoma smokami, Dzikimi, Nocną Strażą oraz armiami Dothraków i Nieskalanych szykuje się do bitwy o życie. Ostatnie przygotowania obserwujemy z perspektywy trzęsącego się Sama, który ostatecznie dołącza do szeregów. Parę chwil później pojawia się… Mellisandre, która powleka płomieniami broń Dothraków będącą pierwszą linią obrony. Gdy Dothraki dowodzone przez ser Jorah ruszają do boju, bitwa na dobre się rozpoczyna.
… której nie widać
Gra o Tron sezon finałowy:
1. Gra o Tron 8×01: Winterfell
2. Gra o Tron 8×02: A Knight of the Seven Kingdoms
3. Gra o Tron 8×03: The Long Night
4. Gra o Tron 8×04: The Last of Stark
5. Gra o Tron 8×05: The Bells
6. Gra o Tron 8×06: The Iron Throne
Problem w tym, że tej bitwy praktycznie wcale nie widać. Z jakiegoś powodu zdecydowano się na niedoświetlenie planu. Może chodziło, by spotęgować uczucie zagrożenia, sprawić, że również widzowie będą czuli lęk przed tym co wyjdzie z mroku, albo po prostu było to tańsze rozwiązanie. Nie wiem. Wiem natomiast, że sprawiło to, że przez większość bitwy naprawdę nie wiadomo co się tam dzieje. Odpadają głowy, tryska krew, słychać rzężenie, krzyki i brzęczącą stal, ale na dobrą sprawę trudno rozróżnić kto walczy z kim. Czy ta krew należała do któregoś z bohaterów, czy kogoś obok. Dosłownie 3-4 razy myślałem, że widzę śmierć Brienne i Sama, co okazało się albo trikiem realizatorskim albo po prostu wydawało mi się, że widzę ją przygniataną prze hordę umarlaków. Podobnie ma się sprawa ze smokami. Jon i Daenerys dosiadają pozostałe przy życiu smoki, a Nocny Król pojawia się na tym, którego ożywił. Gdy zaczynają ze sobą walczyć zupełnie nie wiedziałem, czy Jon dostaje łupnia, czy to może Nocny Król. Gdyby nie pojawiający się co jakiś czas niebieski płomień lub wychylające się znad karku dyńki jeźdźców nie sądzie bym skumał cokolwiek.
Gigantyczny chaos na polu bitwy idealnie podkreśla taktyka (a raczej jej brak) jaką przyjęli ludzie. W Bitwie Bękartów doskonale wiedzieliśmy co się dzieje, co chcą zrobić zarówno jedni, jak i drudzy. W tym przypadku większość zależy od szczęścia, albo od tego, że ktoś znalazł się w odpowiedniej chwili w odpowiednim miejscu. Miałem nieodparte wrażenie, że taktyka Jona sprowadzała się do „wy sobie walczcie, chrońcie ludzkość, a ja sobie polatam i może coś upoluję”.
Dziewczynka!
Na szczęście są inni bohaterowie. Niekwestionowaną gwiazdą odcinka została Arya. „Dziewczynka bez twarzy” w tym sezonie zdążyła uśpić naszą czujność i zapomnieliśmy na kogo wyrosła. Gdy Arya dołącza do walki, zaczyna się robić naprawdę ciekawie. Najpierw jej zabójczy taniej podziwia ser Davos, a potem my możemy obejrzeć chyba najciekawszą sekwencję odcinka. Wykończona Arya znajduje się w bibliotece Winterfell, gdzie pałęta się kilka truposzy. Cała scena to pełna napięcia gra w chowanego. Przewrotnie jest to lepiej zrealizowane niż cała bitwa…
Śmierć… na drugim planie
Finałowe rozstrzygnięcia są, co prawda, mocno naciągane, ale potrafią solidnie zaskoczyć. Nocny Król połknął haczyk i przybył dorwać Brana siedzącego przy Czardrzewie. Jon próbuje przebić się przez hordy umarłych i jakoś wyminąć strzegącego przejścia nieumarłego smoka, a Theon rewanżuje się Branowi za swoje poprzednie występki. Greyjoy ginie z ręki Nocnego Króla i przywodzi refleksję jak znakomicie prowadzoną był postacią. Najpierw był wszystkim obojętny, potem go nienawidziliśmy, by cieszyć się z losu jaki zgotował mu Ramsey, następnie mu współczuliśmy, a teraz było go naprawdę szkoda. Odbył naprawdę ciekawą podróż. Jego śmierć, mimo że mniej heroiczna niż poświecenie ser Joraha wywołała o wiele więcej emocji. A byłbym zapomniał – swoje życia w niemniej heroiczny sposób oddała młoda Lady Mormont, która zabrała ze sobą… olbrzyma.
I znów Dziewczynka!
No i wracamy do Aryi. To ona, w najmniej oczekiwanym momencie dopada i zabija Nocnego Króla używając sztyletu, którym w pierwszym sezonie próbowano zabić Brana (dzięki Elwira za tip!). Rozwiązanie o tyle zaskakujące, co szokujące. Nie sam fakt pokonania Nocnego Króla,a le warunku w jakich się to odbyło. Kilka lat pompowania wielkiego balonika, kilka lat nadchodzącej zimy, a gdy wreszcie dotarła największe zagrożenie ludzkości okazało się być jednym kolesiem rozpadającym się jak zbite szkło po ukłuciu valyriańską stalą. Dosłownie jednostrzałowym cieniasem. Wraz ze śmiercią Nocnego Króla zniknęli wszyscy Biali Wędrowcy, a wszyscy przywróceni do życia nieumarli… umarli. Aż trudno uwierzyć, że to koniec zagrożenia zza Muru.
Do końca serialu pozostały trzy odcinki. Trzy odcinki, które są dla mnie bardzo enigmatyczne. Gra o Tron na powrót stanie się grą o tron Westeros, ponieważ pokonano ciemność i czyste zło. Północ zmierzy się z Cersei, Euronem i jej Złotą Kompanią, a potem co? Jon kontra Daenerys? Trudno cokolwiek tutaj przewidzieć, bo dalej jestem w szoku, że wątek Nocnego Króla został ot tak zakończony. Chyba, że to jeszcze nie koniec zagrożeń zza Muru… Widzimy się za tydzień.