Na niespełna dwa miesiące przed premierą Avengers: Koniec Gry w kinach zadebiutowała geneza postaci, która mocno namiesza w Kinowym Uniwersum Marvela. Kim jest jedna z najpotężniejszych wojowniczek we Wszechświecie? Recenzja filmu Kapitan Marvel.

Produkcja rozpoczyna się od cudownego hołdu dla Stana Lee. Charakterystyczne komiksowe tablice składające się w napis Marvel zmodyfikowano, by na każdym portrecie pojawił się tylko i wyłącznie Stan Lee. Jest to fantastyczny gest, który poparto prostym „Dziękujemy ci, Stan” przed rozpoczęciem filmu.

Kapitan Marvel jest dwudziestym pierwszym filmem Kinowego Uniwersum Marvela, więc standardowe origin story nie miało racji bytu. Główną bohaterkę (Brie Larson) poznajemy pod imieniem Vers, gdy mieszka na Hali, głównej planecie Imperium Kree. Vers nie pamięta niczego sprzed ostatnich sześciu lat, więc wiernie służy w oddziale elitarnych wojowników Kree. Jakby tego było mało sama Najwyższa Inteligencja obdarowała ją potężną mocą, w której ujarzmieniu pomaga mentor Yon-Rogg (Jude Law). Po jednej z wielu bitew ze Skrullami Vers rozbija się na planecie C-53, która wydaje się bardzo znajoma. Dla wojowniczki to początek odkrywania swojej przeszłości, a my poznamy początki Inicjatywy Avengers.

Fabularnie niestety szału nie ma. Film ma zaburzoną chronologię poprzez wstawki z przeszłości Carol, ale w gruncie rzeczy nie różni się to zbytnio od klasycznego origin story. Zamiast szlifować nowo zdobyte moce, Carol odkrywa w jaki sposób je pozyskała, by następnie odblokować swój pełen potencjał. Nie ma tutaj nowego sposobu narracji, finałowy zwrot akcji jest oczekiwany praktycznie od pierwszych minut filmu. Ogląda się to wszystko przyjemnie, ale zupełnie niczym nie zaskakuje.

Akcja Kapitan Marvel rozgrywa się w roku 1995, czyli długo przed pojawieniem się Iron Mana, Hulka, czy Thora. Z tego też powodu pokuszono się o wprowadzenie młodszych wersji znanych nam postaci. Nick Fury (Samuel L. Jackson) gra tutaj drugą główną rolę i jako początkujący Agent S.H.I.E.L.D. ma swoje pięć minut. Nick szybko łapie wspólny język z Carol, a my dużo lepiej rozumiemy jego motywację do stworzenia drużyny obrońców Ziemi. Jednak, co by się nie działo każdą scenę na ekranie kradnie przygarnięty przez niego kot Goose. Fury oraz kot wypadają przekomicznie, a przy okazji dostajemy odpowiedź na pytanie, które zadajemy sobie od pierwszego Kapitana Ameryki.

Oprócz Fury’ego zobaczymy również Coulsona (Clark Gregg), który jest żółtodziobem w szeregach S.H.I.E.L.D. Jego rola jest niewielka, pojawia się raptem parę razy, ale zawiera świetne mrugnięcie okiem do fanów serialu Agents of S.H.I.E.L.D. rozwijającym historię Coulsona po wydarzeniach z Avengers. A na dokładkę w filmie pojawia się Ronan Oskarżyciel (Lee Pace), czyli przeciwnik Strażników Galaktyki oraz żołnierze z jego świty.

Akcji w Kapitan Marvel nie mamy zbyt dużo. Jeśli jednak już do niej dochodzi to poziom jest różny. Pojedynki w pomieszczeniach są chaotyczne i niezbyt widowiskowe a w odbiorze przeszkadza zbyt duża ilość nałożonych efektów świetlnych. Co innego walka w przestrzeni – dynamiczna, widowiskowa, pełna wybuchów i spektakularności. Twórcy pokusili się, aby pokazać nam pełnię możliwości Carol Denvers i potęgę jaką dysponuje. Kapitan Marvel ma obok Doctora Strange i Spider-Mana wypełnić lukę, bo postaciach, które opuszczą MCU po Avengers: Koniec Gry. I ma ku temu spore szanse.

Czy warto wybrać się do kina na Kapitan Marvel? Warto, bo to kolejny film rozbudowujący wielkie Kinowe Uniwersum Marvela. Warto chociażby dla Fury’ego i Goose’a stanowiących kapitalny duet. Nie spodziewajcie się jednak, że film wyrwie was z kapci i będziecie o nim pamiętać za kilka tygodni. Marvelowski średniak i zaledwie przstawka do Avengers: Koniec Gry.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz komentarz
Napisz swoje imię

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.